czwartek, 8 listopada 2007

Kultura z supermarketu

Da się dziś kupić, dość tanio - nawet, kilkaset stron nieskrępowanej współczesnej kultury. I to -w odróżnieniu od chińszczyzny, z której cenię tylko ryż- z naszego, to znaczy: śródziemnomorskiego kręgu. W zasadzie nie wiadomo - z korzyścią dla kogo. Bo dla czytelnika - nie zawsze. Na okładce zwykle widnieje cena o około 120 procent wyższa od tej, którą rzeczywiście musimy wyszperać z pugilaresu - i już samo to może źle wróżyć, bo skoro to takie dobre, to czemu tego wcześniej nie wykupiono?
Oznacza to w istocie, że wydawca puszcza te wyziewy kultury i sztuki po cenie druku, ryzykując jeszcze raz, przed ostateczną decyzją o ostatecznym przetworzeniu literatury na makulaturę. ( - Co tośmy dziś przerabiać mieli? - Ach, to co w EMPiKu nie poszło - mielić!) Największą korzyść z całego tego interesu ma sprzedawca.
60% od sztuki. Wszak dziś nikogo nie stać na mecenat. Takie czasy, że czwarkowe obiady jada się wyłącznie w barze Małgosia (bo taniej). Nieważne.
Dość powiedzieć, ze ostatnio w ten sposób wpadł mi w ręce nieużywany zbyt wiele egzemplarz "Supermarketu bohaterów radzieckich". No i jedno wiem już z całą pewnością - nie należy wierzyć recenzjom na okładkach. Smaczne i owszem, ale na pewno nie odczułem tego, co recenzent - a może to i dobrze ...
Z zadowoleniem odkryłem, że po skonsumowaniu zawartości, zamkniętej nieszczelnie/bezczelnie pomiędzy listkami obwoluty, nie odczułem również niesmaku, kaca, ani nawet poważniejszej niestrawności. A to na pewno dobrze, bo okładka była lakierowana i mogło się skończyć różnie. Mniej lub bardziej fatalnie. Znaczy się - jest powód do zadowolenia!Słownictwo wzbogaciłem, poprawiłem tempo czytania, a nade wszystko własne samopoczucie, że umiem i lubię przeczytać więcej niż tylko to co mieści się w jednym eSeMeSiaku ...
Zachęcony takim spektakularnym brakiem porażki osatnim razem, również dziś udałem się w markecie "Pod Ptakiem" do specjalnego stoiska i przygotowawszy złotych 12 zakupiłem pierwszą lepszą książkę, ktrej recenzja przypadła mi jako-tako do gustu, a styl autora - po pobieżnych oględzinach z kilku stron - nie raził. Robię tak od czasu, gdy kupiłem traktat o insektach, którego recenzja zachęcała - i owszem, natomiast zawartość ... no - nie wiem jak to określić ... W każdym razie nie trafiała w moją koncepcję literatury krytyczno-rzeczywistościowej.
No, i na razie czytam. Autor: J.Surdykowski, tytuł:"SOS" . Jak na mój gust nazbyt zawile zawiązuje się fabuła. To nie zawsze dobrze wróży. A zaznaczyć muszę, że jak już zacznę czytać, to brnę w książkę, choćby nawet czym dalej w stronniczki tym więcej absurdów, taką mam przypadłość. Tym większa gorycz porażki autora na samym końcu, gdy okazuje się, że przy treści niezbyt zachwycającej, również zakończenie nic nie wnosi...
Przyznać muszę, że czasem, nie opłaca się czytać wszystkiego, co wychodzi spod ludzkich piór, czy też palców za pośrednictwem klawiszy. Nieraz to po prostu stata czasu ... A przecież kradzież czasu to najgorsza kradzież, jaką można popełnić. Przede wszystkim dlatego, że czasu nie da się już - za przeproszeniem - zwrócić. Ot, co! Tym bardziej zachęcam pochopnego czytelnika niniejszego bloga do zastanowienia się, czy nie inwestuje więcej niż może zyskać ...

Nie piszę tego wszystkiego bynajmniej po to, by pochwalić się, że umiem też czytać, poza wypisywaniem głupot w wolnych chwilach. Czynię tak dlatego, że po raz pierwszy do pisania używam narzędzia piszącego z gatunku blogów. A od czegoś przecie trzeba zacząć, toteż rozpocząłem od tematu, bądź-co bądź, inelektualnego.Żeby nie było!

A co z tego wszystkiego wyjdzie? To ja Wam jeszcze pokażę!
... albo Wy mnie, w komentarzach ;-)

Brak komentarzy: