środa, 14 listopada 2007

Sublokator - Mysz Teodor


Zaczęło się od Tego, że Marcin z Sidorowa zasłał mnię dnia któregoś Krótką Formę Epistolarną. Z treści jej, niezbyt rozwlekłej, acz pełnej, jasno wynikało, że nieładnie jest złościć kobietę w ciąży i od tego lęgną się winowajcy w domu myszy. Wszystko dlatego, że wraz z Najlepszą Małżonką, rzadko nazbyt nawiedzamy Marcinów domostwo. A to z braku czasu, a to sposobności, a czasem, to i zwykłego lenistwa.
Że, natomiast, przyjaźnimy się długo już, a i na gęby swoje wzajemnie okiem rzucić lubimy, wymieniając przy tym kąśliwe, bądź-co bądź, komentarze w temacie otaczającej nas zewsząd rzeczywistości. A to przy kawie fusiastej, a to przy mongolskim zielu, czy innej "z chińskich ziół ciągnionej treści". Toteż brakuje nam -czasami- wzajemnej swojej obecności. Marcinowa - natomiast, w stanie jest błogosławionym, co urokowi onemu, w przytoczonej epistole marcinowej zawartemu, zasadności przydaje.
Takoż się, jakoś złożyło, że po Epistolarnej Formie Krótkiej od Marcinów otrzymanej, jakoś tak czasu nie było przez dzień następny i kolejny jeszcze, aby w gościnne progi domostwa ich wstąpić. I niby nic to, a jednak ...

Od wczorajszego poranka, skromne kilkudziesiąt metrów domostwa naszego dzielone jest nie tylko pomiędzy dwie nasze osoby (z czego moją większą, Najlepszej z żon - natomiast - bardziej skromną), a pomiędzy trzy żywobycia doczesne. Otóż o poranku, wczoraj, z chrzęstm i chrobotem, w domku naszym się nowy pojawił kolator. Himeryczny - a jakże! Mysz Teodor - bo tak postanowłem nazwać naszego milucha, odkąd z nami zamieszkał - ma się całkiem dobrze. Zwierzątko sympatyczne - bo futerkowe, a i miejsca niewiele winszujące sobie, zaczęło z polotem, bo od wystraszenia Najlepszej Małżonki, co udało mu się nad wyraz. Dość powiedzieć, że natychmiast - niemalże - Małżonka wskoczyła na stół i dawaj wiwatować, wydając z siebie nieuporządkowane, a głośne - zarazem okrzyki na cześć drogiego gościa. "Smoq! Weź mi go stąd!!!" i inne takie wyrazy uciechy (że tak powiem "na umór") sypały się rzęsiście. Nie pomogły argumenty typu "Kwiatq-niepolitycznie to pannie z dobrego domu od rana na stole tańczyć",czy też "Kwiatuszq - musisz się jakoś przygotować do szkoły, przecie nie możesz się spóźniać - dzieci Cię nie będą lubić, nauczyciele Cię nie będą cenić" etc.
W końcu Najlepsza Małżonka zeszła,była ze stołu i dając wyraz swojej uciesze i uczuć serdecznych ogromowi udała się w miejsce pracy, licząc na to, że podczas jej krótkiej nieobecnośco Smok (czyli nikt inny jak tylko sam ja, we własnej osobie) wyprosi nieproszonego "siłom i godnościom osobistom". I dając - jako żywo wyraz naszej polskiej gościnności, zabawi go na umór. Nic bardziej mylnego. Odwózłszy Najlepszą Małżonkę Moją do pracy udałem się do znanego mi marketu Pod Wielkim Trzeszczącym Dachem i dokonałem zakupu kolorowego środka w granulkach, co to - podobno - pasjami go gryzonie uwielbiają. No i podjąłem Mysz Teodora po pańsku - ucztą na cześć jego wydaną specjalnie, według staropolskiej tradycji - "czym chata bogata tym struje", rozkładając metodycznie posiłek ów mysi w różnych miejscach mięszkania. I czekam...
Najlepsza Małżonka odmówiła jednak stanowczo czekania ze mną pospołu, stanowczo odmówiła również nocowania pod jednym dachem z futrzakiem. W ten sposób wczorajszą noc spędziliśmy poza domem, na co zanosiło się i dziś. Tu, jednak granice mojej cierpliwości kończą się bezapelacyjnie - stanowczo zaprotestowałem - zatem -przeciw pozostawianiu całego mieszkania na głowie jednego malutkiego szaraczka, którego - nota bene - dokarmiam nadal. Bo co niby miałby sam zrobić, gdyby nagle rozszczelniła się rura i dana woda, poddana ciśnieniu, napotykając na otwór w rurze - czyli "dziurę" zaczęła wypływać, tworząc w mięszkaniu malowniczą kałużę, po czasie jakimś sięgającą do kostek, abo li zagotowała się ciecz tożsama w instalacji CO, no? Co?
Mimo to Najlepsza Małżonka wybrała nocleg, wzorem nocy ubiegłej u Władkowstwa Seniorów (znaczy się we Władysławowie), choćby i z dala od ciepłego, bądź - co bądź, boku mężowskiego. Ja oddaję się urokom spania z Teodorem i czekam na szczęk wystrzałowego talerzyka - licząc na to, że gość nasz - jakże szanowny - mieć będzie ochotę na jakąś małą nocną przekąskę.
Przezornie uzbroiłem wtstrzałowy talerzyk smakowicie pachnącym kawałkiem wędzonej polędwicy. Aktualnie zastanawiam się, czy to aby na pewno dobrze. Wszak Teodor z pochodzenia jest plebejuszem raczej, niźli mysim szlachcicem, w którego żyłach błękitna krew płynie, toteż podniebienie może mieć niezbyt nawykłe do tego typu delikatesów. Może grzecznym bardziej, a i zasadniejszym byłoby zaopatrzenie talerzyka salcesonem, mortadelą lub innym tego typu - plebejskim wiktuałem? Choćby i ozorkowym... Abo li kąskiem Popiela, nieznacznym choćby, nawet suszonym. Taka "Wędlin Deska Kruszwicka" ...
Najlepsza Małżonka w kwestiach kulinariów i gastronomii stanowisk swoich nie upatrywa, zatem i zdania zabierać nie chce. Sama nie ruszając nawet, ani salacesonu, ani polędwicy o Popielu już nie wspominając. To może dobrze, bo jak wróci, to nie połasi się na specyjały dla gościnej konsupcji wystawione. Łakomy kąsek polędwicy jakoś jej nie skusi, dobrze, bo choć pachnie - wszak język skutecznie krępować musi ...

Brak komentarzy: