piątek, 23 listopada 2007

Otóż źwierzątki to my lubimy


Otóż lubimy bardzo różne źwierzątki, wraz z Szanowną Małżonką - zresztą. Najbardziej lubimy je - zwłaszcza ja - gotowane, smażone, pieczone, duszone, no i inne takie różne - aby nieruchawe. Znaczy się, gdy nie są żywe,
...są nieżywe...
zdechłe, znaczy się, są.
Albo to upolowane, abo li inaczej ubite, czy posiekane. Jeszcze bardziej, gdy dodać troszeczkę cebuli, czosnku, no i popieprzyć - rzecz jasna do woli, bo pieprzyć źwierzątko, to przecie nie zawsze zoofilia.
Tak jest i z Myszem Teosiem. Znaczy się - nie to żebyśmy pieprzyli, solili, gustowali gastronomicznie w myszach - poza Kitajańskim Barem - jasnarzecz, gdzie funkcjonują raczej jako baranina w pięciu smakach.Ale ogólnie martwy mysz = dobry mysz.
Jako się rzekło, tak też się stało. Nakarmiony pigułką, granulką miłości(czy jakby jej tam nie było) Teodorek legł gdezieś pod podłogą, rozłożył się wygodnie i się nam muminkofiluje, siedząc cicho jak mysz pod miotłą, bo jakżeby inaczej... No i teraz, to mogliśmy go naprawdę pokochać, odkąd nie pęta się po domu, do gara nie zagląda (chć się nie dokładał), nie śpi w naszym łóżeczku i nie pije z naszego kieliszeczka. A ponad wszystko - nie skupia się gdzie popadnie.
Jak mówią Iberoamerykenie - "...sjesta po dobrym obiedzie, może trwać choćby i wiecznie..." - jak dodają Polanie - niechże tak się stanie. Wszak pod podłogą ciepło cicho, wygodnie i niemal tak dobrze jak u vana Gogha za piecem (czy jakoś tak). Największe, tylko, zmartwienie - w tym, by Teodorek miast się rozłożyć, raczej wygodnie ułożył się tam do tego mumifikowania, zgodnie z feng-shui. Bo jak się braciom Rusom Wołodia ułożył nie w tą stronę, w tym ichnim Muzeum wyłożonym gumoleonem, znaczu się tym Mauzoleumie - znaczy się, niezgodnie z fengszujem - to do dzisiaj jakoś im się nie za zbytnio chce powodzić.
Może być, że im wszystkie obole pozabierał jak się na drugą stronę przeprawiał - z tym, że na to - w sam raz, dowodów nie ma ...
No a my, z Najlepszą Małżonką, to tego Teodorka lubimy właśnie troszkę tak, jak ruski naród Wołodię - najlepiej mumifikowanego. Przeto i analogiczność by się jakaś znalazła...
Nie pozostaje nic innego, jak ufać, że ułożył się Mysz Ilicz Teodor razem i w zgodzie z tym kitajańskim zwyczajem, bo inaczej to nam cała kasa w mysiej dziurze utonie.
Zwłaszcza, że ostatnim czasem, to przy rzeczonej dziurze zaczął się malowniczo pojawiać grzybek, niczym w pieczarce, wykwitając znienacka na ścianę. Tak jakoś, żeby nie było, że nieszczęścia nie chodzą parami ...
I na okniec już, zupełnie, pytanie retoryczne:
I jak tu, bracie lubić, drób na dziko w pieczarkach?

Brak komentarzy: