środa, 28 listopada 2007

Mysz Teodor i rogalik


Otóż odnajduję, wciąż jeszcze, ślady obecności Teodorka w naszej kuchni. No nie to, żeby od razu odciski małych stópek - inaczej nieco. A bardzo to kreatywne - przyznać muszę - zwierzątko i zdolne. Ostatnio - tuż przed wyprawą do Krainy Wiecznych Łowów budował Teodorek, po nocach, swój pierwszy własny rogalik, czy kajzerkę, czy tam inne szlachetne pieczywo. Ale zacznijmy od początku samego.
To było tak:
Będąc młodym jeszcze człekiem a adeptem sztuki ekspedienckiej przy tem, przyszedł raz do mego kioseku facet o wyglądzie znudzonym. Powiada on, że bardzo chciałby kupić zabawkę inelektualną w postaci obrazka ciętego finezyjenie na fragmenty, znaczy się klocki - i przemięszanego losowo, celem ponownego złożenia go w całość przez posiadacza.
Puzzle - znaczy się, ale nie takie zwykłe. Bo te zwykłe to on zna już i układa, i go to nie rozrywa wcale - nudzić wręcz zaczyna.
Dobry ja humor od rana w dzień ów miałem. Powiadam, zatem, gościu onemu, niechby sobie dla rozrywki wszedł w posiadanie granatu obronnego F1. W dobrym warsztacie fotograficznym wykonał porządne zdjęcie żony, w duuuuuużym formacie. Do granatu rzeczonego - konkretnie zaś zawleczki jego uwiązał szpagat o długości rozsądnej. I oręże owe, wcześniej w zdjęcia odbitkę (powiększoną solidnie) owinięty, odbezpieczyć raczył. Najlepiej gdzieś na uboczu, ukrywając się za nasypem ziemnym, bądź - po prostu - za węgłem, pociągając za szpagat a granat ów pozbawiając w ten sposób zawleczki. Rozrywka to spora, bo i huczna, a zalety liczne. Puzli pozyska niemało, obrazek znajomy, a i ruch na lufcie świeżym nie bez znaczenie, bo znaleźć to wszystko i do kupy pozbierać - ooooooooo! To wyczyn nie lada. Zajęcie zatem z rodzaju: "przyjemne z pożytecznem".
Wije się gość przed kioseku okienkiem niewysokim, na radę oną. Mówi, że w wojsku nie służył, żony nie posiada, za to nie posiada się też z radości, że się od zgagi onej bez przemocy uwolnił. Granat natomiast ma, lecz żal mu niezmiernie, bo do Sylwestra trzyma, kiedy to: i zabawa przednia i rozrywka huczna. Teraz - natomiast - nudę i apatię puzzlami ma ochotę zaatakować i czas niemi zabijać.
"Jeno, żeby trudne aby..."
Byłem cokolwiek słabo przygotowany na taki okoliczności obrót. Lecz kioseku kąty przetrząsnąwszy, co-nieco, zeń wygrzebałem. Podsuwam zatem gościowi "Niedźwiedzia polarnego w śnieżnej zamieci" - 10.000 elementów. Ten nosem kręci, że za łatwe, że za małe, a że takie to już miał - może coś trudniejszego, i wogóle ...
Dobra, dobra - nie ze mną takie numery - powiadam - i bach! "Ziarnko piasku kwarcowego na pustyni Gobi" - elementów 25.000, bo i pustynia duża i opakowanie też pokaźne - wrażenie robi niemałe. Klient ogląda, podziwia, nosem kręci - ładne, duże, ale niezbyt trudne. A, i do pokoju się jemu, w szatę kolorystyczną nie wkomponowywuje - czy tak jakoś. Na 50.000 elementów, pod wszystko mówiącym tytułem "Czarny gryzoń w mysiej dziurze", też nie wiedzieć czamu nie reflektował. Choć powszechnie wiadomo, że czarne dodatki pasują do każdej szaty. Winszowałby sobie:
"... inkszego coś może, trudniejszego, nawet może być przestrzenne. To i mniejsze - wówczas, będzie dobre. Byleby na prawdę - ale to na prawdę trudne..."
Nerwy mnię w moment ów puściły, choć człek ze mnie nadspotykanie - wręcz - spokojny. Wyszedłszy z siebie, a koło kioseku, przy kliencie owym stanąwszy, wskazałem mu ulicy stonę przeciwną. Tamże witrynę z szyldem: "Jan Rogalik - PIEKARSTWO" i tam posłałem klienta owego, aby sobie kupił pół kilo bułki tartej i kajzerkę z tego ułożył.
Ten, niespodziewanie oblicze swe rozpromienił. A uśmiech swój szeroki na uszach oparłszy, podziękował mnię serdecznie a wylewnie. Ukłonił się "popas" i czem prędzej, z zadowoloną miną, udał się w radosnych podskokach pod adres wskazany.
Dobrze, że z wrodzonej kultury, co to mnię mamusia wychowaczo przekazała, nie poleciłem gościowi, aby pocałował się tam, gdzie plecy jego kończą nagle swe szlachetne i jakże kulturalne imię. To by było na prawdę, ale to - na prawdę trudne. Tylko nie wiem, czy w takiej sytuacji uśmiech jego kliencki opromieniłby również, zdziwioną moją facjatę.

Wracając, zaś do Teodorka. Nudzić się źwierz musiał wieczorami okrutnie, jako i ten klient przy kioseku, bo zakradł sie mnię do śpiżarenki i ciach - ciach, ząbkami do paczki z bułką tartą się dobrał ukradkiem. Nie to żeby teraz, ale przed mumifikacją jeszcze ...
Ja, natomiast, fakt ów niezaprzeczalny teraz dopiero odkryłem. A to dlatego, że upolowawszy Okónia Nilowego we współczesnej dżungli "Dużo - Tanio - Niezbyt Świeżo", przyniosłem go do domu i w tartym pieczywie panierować chciałem, nim się na patelni szczątki jego doczesne, przed konsumpcją, złoży.
Coby mu - bidulce - zimno nazbyt na patelni owej nie było.
Odkrywszy ząbki Teodorkowe na opakowania spodzie i malowniczo usypany szlaczek tartej bułki na dnie śpiżarenki, zebrałem z góry opakowania kruszcu - w tym momencie cennego - część niewielką. Resztę, zaś - w papierze niewartościowym, umieściłem na śmietniku historii. Wracam Ci ja do zapowiedzi mego obiadku, w postaci Nilowego Okónia i rozpakowawszy go z foli, w którą okutany dla fasonu został raz, drugi, trzeci, piąty ... patrzę nań, wącham, i ...
Szanowny Czytelnik wybaczy, ale moja wrodzona kultura, co to mi ją mamusia ... nie pozwala na opisanie odruchu fizjologicznego, będącego zdrową reakcją na olfaktoryczny bodziec, któren to nos mój - jak to bodziec - ubódł boleśnie ...

Okóń ów - Nilowy, bądź co bądź - rzeczywiście nilowym być musiał. Jako świeży przez markiet dostarczony w ręce moje, czyli niemorożony, drogę w stanie takim długą chyba przebył. Po odłowieniu przez odkrywców żródeł Nilu, afryckiego kontynentu częśc pokaźną (i gorącą chyba o tej porze roku) przemierzył, a dalej drogę też sporą. Przeto wonie ostre, a wyraźne, ryby się owej uczepiły różne:
- a to wielbłąda gorącą pustynią umęczonego,
- a to Nomada u podróży kresu, co to dżalabii przez całą Saharę zmienić sposobności nie miał,
- a to kutra rybackiego, co dwa tygodnie na mieliźnie Adriatyku zamarudził,
- a to ewropejskich dróg krętych, a długich, co to pierwej do Rzymu wszystkie prowadzą,
- a to kanałów Wenecji w dzień upalny,
- a to pastwisk alpejskich gdzie się fioletowe krowy pasą, a po jedzeniu - to i owszem inne rzeczy - jak to bydło - czynią,
- a to lasu Jiczyńskiego, gdzie się Rumcajs na niedźwiedzia zasadza,
- a w końcu polskich dróg ciężkich, wyboistych, trudnych, nigdy prostych, woń zakurzona,
... no światem wielkim tenże okóń pachniał wprost tak, że się - pomimo zimy mroźnej - wszystkie muchy w okolicy obudziły ...

Na obiad zjedliśmy z Najlepszą Małżonką Kalafiór Wielkopolski - za to świeży, bo z gieesu.
Szkoda tylko, że Teodorek już się był na drugą stonę przeprawił, bo miałby w podróży towarzysza i wpuściłby może tego okónia w Styksu nurta rwące. Wszak rybka pływać musi, to i popływałaby sobie pod czujnym, opiekuńczym okiem Harona.
A tak, skończyła zupełnie jak każda - gruba to, czy wątła - ryba. Garść prochu się po nim jeno ostała, co to z pozostałymi popiołami prędzej, czy pózniej wyląduje w ziemi ... jako i wszystkie inne ziemskie marnoście.

I tylko wciąż mnie zastanawia - gdzie, cholera jasna, mały Teodorek tego rogalika składał? Bo on, bądź co bądż - złożony przecie świeżo ...

Brak komentarzy: