wtorek, 8 stycznia 2008

Pamięć jak mysia dziura


Ciekaw jestem, jak sprytny Teodorek odajdował ślady swojej działalności w świecie, w miejscu swojego mysiego zamieszkania. Wszak każdy z nas, bez względu na pozycję w przyrodzie, gromadzi ślady takie latami, przynosząc je pokątnie i mysim swędem do domów. Znosimy je, zwozimy ze wszyskich zakamarków świata, w których - raz, chociażby - postanie nasza stopa. Zwłaszcza, gdy mamy świadomość, że tylko raz, lub gdy nasze przeżycia związane z tymi zakamarkami zasługują na szczególne podkreślenie. Ciułamy te okruchy zastanej rzeczywistości w osobistych kontach oszczędnościowych naszych domostw. W albumach zdjęciowych, w zakurzonych szafach, za pajęczyną strychów,w szpargałach mniej lub bardziej osobistych. Są to przedmioty wyjątkowe, niezwyczajne, bądźcobąźpospolite, czasem naiwne, bezwartościowe, nierzadko jednak prawdziwie osobliwe lub nawet wyjątkowo cenne.
Analogicznie do tego, lecz ze znacznie większą starannością, no i przyznaać trzeba znacznie częściej, choć nie zawsze świadomie - odciskamy w delikatnej materii własnej jaźni, ślady czasu i wydarzeń, które bez względu na nasze intencje były naszym udziałem. Tak, że pasują one do historycznych śladów wydeptanych przez nas w misternej tkaninie wszechświata. Niczym ślady stóp odciśniśnięte w miękkim jestestwie dywanu.
Czasem napotykamy na te nasze, pozostawione niegdyś ślady, w swoich współczesnych wędrówkach po świecie. Jednak nie zawsze i nie od razu rozpoznając je jako nasze. Te napotkane,potrącone przypadkiem, wywołują u napotykającego miłe skojarzenia, poczucie przyjemności, powody której trudno nazwać. Aktualnie, co smutne - częściej skłaniają nas jednak do konstatacji: "kręcę się w kółko",lub, co gorsza stwierdzenia "cofam się-ten szczyt już zdobywałem".
Podobnie sprawa ma się ze śladami pozostawionymi w naszej pamięci. To osobliwe składowisko artefaktów żyje sobie własnym życiem w naszej głowie, choć w większości poza naszą świadomością. Tworzy nowe konstelacje, nasuwa wnioski, składa się w całości spójne, odmienne, to znów rozpada, przeistacza, reorganizuje - układa na nowo. Częściowo orientuje nas we wszechstronnej rzeczywistości świata oczywistego, tworzy naszą tożsamość, barwi maski, których używamy na codzień w różne odcienie dobrego i złego.
Czasem jednak, wyrwane spod kontroli intelektu sprawia, że w ludzkiej głowie miejsce mają fenomeny samoczynnego odtwarzania się pozostawionych tam śladów. Podobnie, jak dzieje się to w przypadku - jakże staroświeckiej już - patefonowej płyty, spoczywającej gdzieś na strychu dziadków. Na właściwym tylko dla niej miejscu - obrotowym talerzyku gramofonomaniakalnego mechanizmu, pod mosiężną tubą, której lśniący blask okryła już nieco pajęcza nić czasów zaprzeszłych. Tuż obok pudła zawierającego przypadkowy przegląd wytworów ludzkiego muzycznego geniuszu, wrażliwości, radosnej twórczości, agitacyjnej nowomowy, kiczu. Nakręcony po raz ostatni przed ponadćwierćwieczem mechanizm, ma jeszcze na tyle siły, aby potrącony przypadkiem przypomnieć o swoim istnieniu. Tubalnym głosem powiedzieć Ci może melodyjnie, "...jutro się rozstaanieeeemyyyyyyyyyyy...".Ćwierć obrotu czarnego krążka prawdopodobnie nie powie nic pieciolatkowi, który w czeluście babcinego strychu wybrał się jedynie po słoik słodkich wspomnień lata, zamkniętych w malinowej konfiturze. Jutro przed brzdącem pysznić się będzie sanna, a pucułowatość policzków napełni mu rubinowa czerwień wyszperana z babcinej spiżarni.
Co jednak, jeśli chwila ta stanie się udziałem samej babci? Inne, zgoła lato, przypomni słodko malinowa konfitura ... górska polana przed domem na powrót pokryje się stokrotnością delikatnych białych płatków, a bogactwo malinowego chruśniaka obleje żar nie tylko sierpniowego Słońca, ale i rumieniec panny upojonej malinową słodyczą ust czyichś, niegdyś tak dobrze znanych ...

Ze zdziwieniem odkrywam,że im dłużej człowiek żyje tym częściej potyka się o takie stare mechanizmy. Odkrywa wstydliwie, że pamięć składa się z mysich dziur, w których jaźń jego rozpływa się sennie. Czasem wypłukuje resztki słonych i słodkich wspomnień, czasem ręką - o poranku okrytą w nocniku - trąca, niby przypadkiem, te dziwaczne mechanizmy, które pociągają za sznurki jego pamięci i wyobraźni. Z czasem kontury zdarzeń dawno rozmytych nabierają nowej ostrości, kształty stają się na nowo wyraźne. I, choć to tylko pozorne, pozwalają rozpoznać w sobie echa minonych zdarzeń, wygrzebać z miękkości dywanu wyściełającego ludzką głowę odcisk stóp własnych w materii czasu, tworzącej przędzę owego dywanu. Na nowo spojrzeć na zapomniane dawno plamy, odnaleźć klejnot, który się gdzieś w dzieciństwie, w miękkości owej zapodział, zniknął, pozostawiając jedynie słony smak tęsknoty ... zbierać drobne paciorki wspomnień i nanizać je na jedną nitkę, w sobie tylko znany sposób i nie pozwolić im się już zapodziać na powrót(co-swoją drogą-jest założeniem, już w istocie swojej, błędnym). Wydaje mi się, że stąd rodzić się może zamiłowanie naszych starszych krewnych do różańca, muzułmanów - do paciorków z okiem opatrzności, czcicieli Hare Kriszna do worków trzymanych na nadgarstku, a gromadzących paciorki przewijające się przez dłoń podczas odmawiania mantry.
Co zaś się stanie, gdy szturchnięci wszechobecną dłonią opatrzności, wszystkie te paciorki rozsypiemy przypadkiem po dziurawej, deskowanej podłodze poniemieckiej willi, w środku starego parku (teraz może już lasu)? Co, gdy uda nam się zebrać ich drobną część tylko? Co, gdy pod zmurszałą deską, w czeluści mysiej dziury, zmieszają się z podobnymi paciorkami poprzednich domowników? Gdy wspomnienia słodkiej konfitury babci Marysi spotkają się z koralikiem wspomnień o ciotce Gertrudzie z jej spiżarnią pełną rubinowej słodyczy? Gdy pacierze dziadkowego parasola, powstańczego potrącą w swoim podprogowym biegu ćwiek z oficerskich butów stryja Hermana i guzik czarnego galowego munduru ojca, z którego i tak najbardziej podobał Ci się pióropusz u czapki? Może znajdzie się też ten mały nożyk, zgubiony dziadka Samuela? Tego, co to tylko z przyszycia był dziadkiem, bo mieszkał za ścianą, a wcześniej, to podobno nawet za szafą. I jak tu babcię wprowadzał "mołodszoj lijtnant Iwanow" pachnący całą, chyba perfumerią to dziadek Samuel już tu był. Bo został, gdy wszyscy wyjechali, tylko brodę zgolił, nie wiedząc kto przyjdzie ... A potem jeszcze raz został, pomimo, że było ciężko i wszyscy radzili mu "jedź Samuelu". W końcu odszedł lekko, właściwie z własnego wyboru, krokiem lekkim i pewnym.

...

Kiedyś grzebiąc pod podłogą naszego poniemieckiego mieszkania znalazłem ampułkę po rosyjskiej penicylinie. Bez wątpienia przeleżała tam od czasu wybudowania naszej kamienicy, od mędzywojnia. Wcześniej spakowana słowiańską ręką, po przemierzeniu szmatu świata, uratowała może życie małemu Helmutowi, by ten mógł oddać tą samą przysługę komuś w wojennej zawierusze, bo dobro zawsze wraca do człowieka ...
I tak sobie myślę - śladów swoich stópek, to Teodorek pewnie nie odnajdował, ale - jakie paciorki udało mu się napotkać w swoich mysich wędrówkach po dziurach naszej niepamięci - to na zawsze pozostanie tylko jego tajemnicą ...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

dżizas, wzruszyły mnie te paciorki zapodziane.A dziadek Samuel najbardziej